Franciszek Wiegand – naprawa zegara na wieży kościoła Serca Pana Jezusa w Mysłowicach

  

Poniżej pragniemy przedstawić opowieść Pana Franciszka Wieganda, który zrelacjonował naprawę zegara na wieży kościoła Serca Pana Jezusa w Mysłowicach. Przypominamy, że szanowny Pan Franciszek w dniach 30.09 – 01.10.2017 będzie gościem na Festiwalu zegarków ” Its all about watches „, którego organizatorem jest Stowarzyszenie Promocji i Rozwoju Zegarmistrzostwa. Przyjemnej lektury.

Moja niezapomniana przygoda z zegarem na kościele serca Pana Jezusa w Mysłowicach. Była to przygoda wręcz pasjonująca i – nie bójmy się tego słowa – romantyczna zarazem. A zaczęło się to tak: otóż pewnego dnia pan Mieczysław Budziński zegarmistrz z Mysłowic, a także Przewodniczący Komisji Egzaminacyjnej zegarmistrzów, zapytał mnie, czy znam kogoś, kto by się podjął naprawy zegara wieżowego na kościele pod wezwaniem Serca Pana Jezusa w Mysłowicach. Prowokujące pytanie , ale mój interlokutor bardzo się ucieszył kiedy przyjąłem jego ofertę. W tej sytuacji umówiliśmy się na spotkanie z księdzem proboszczem, które nastąpiło za trzy tygodnie, co dokładnie rzecz biorąc 3 września 2015r. na godzinę 16. Przyjechałem punktualnie z dwoma wspólnikami z synem Rysiem i Pawłem Marustrzykiem. W umówionym miejscu zostawiłem mój samochód na parkingu i pojechaliśmy samochodem Mietka na parafię. Już na początku zauroczył mnie duży osiemnastowieczny, okazały kościół i największy obiekt sakralny w Mysłowicach. Bocznym wejściem weszliśmy do wieży i po krętych schodach wraz z proboszczem Kaszą i Mietkiem Budzińskim weszliśmy do pomieszczenia, w którym znajdował się ów zegar. Proboszcz od razu wyjaśnił, że zegar wymaga fachowej ręki, ponieważ nie wybija godzin i kwadransów, bo ta czynność zastąpiona przez nowe urządzenie elektroniczne. Z tego mogło wynikać, jak przypuszczałem, że należy więcej uwagi poświęcić mechanizmowi chodu zegara. Wszak wybijanie godzin to wartość historyczna, która też musi być sprawna, żeby w każdej chwili w razie potrzeby też można ją było zastąpić elektroniką. W dwa dni później, to jest w sobotę na godz. 10:00 umówiłem się na demontaż owego zegara. Wróciwszy na parking, gdzie stał mój samochód, kolega Budziński niespodziewanie zapytał mnie, ile mam lat? Ja wszystkim ciekawskim w tym roku, i jemu również, mówiłem, że mam 73 lata. Wyżej wspomniany Rysiu kilka razy mnie poprawiał mówiąc, że jestem znacznie starszy. Ja myślałem. że chodziło jak zwykle o to, żebym powiedział 83, bo częstokroć w żartach lubiłem sobie dodawać lat, wtenczas każdy z podziwem mówił, że młodo wyglądam, co mnie niezmiernie bawiło. Mimo wszystko zacząłem się nad tym zastanawiać, co Rysiu chciał powiedzieć, ale jednocześnie zacząłem analizować, ile to właściwie mam lat? Skoro jestem z rocznika 1941, to przecież muszę mieć 74 lata. I tu nagle i niespodziewanie w ciągu zaledwie paru minut postarzałem się o cały jeden rok. W tym momencie przypomina się stare porzekadło,, że szczęśliwi godzin nie liczą. Aż dziw bierze, że przez cały czas żyłem w przekonaniu, iż jestem o rok młodszy. Teraz z tym przeświadczeniem czuję się mało komfortowo. Wracając do sedna sprawy, muszę nadmienić, iż z księdzem byliśmy umówieni w następną sobotę, również na godzinę na 10:00. Na spotkanie do proboszcza przyjechaliśmy punktualnie, jak na zegarmistrza przystało. Samochód zaparkowałem blisko wejścia zabraliśmy potrzebne narzędzia i niezwłocznie musieliśmy przystąpić do roboty. Oczywiście koniecznie należało się przebrać w ubranie robocze i założyć rękawice ochronne, bo zegar był mocno zaoliwiony i brudny w skutek pozostałości starego smaru. Ogromnie ciężkie były ciężarki podciągnięte maksymalnie do góry, tak ciężkie, że nawet dwie osoby, miały kłopot, aby je podnieść. Ale jakoś sobie poradziliśmy Paweł mocno trzymał korbę, ja zaś zwolniłem zapadkę w kole napędowym, opuszczając po kolei każdy ciężarek na sam dół. Dopiero wtedy można było swobodnie odczepić je od lin i przystąpić do bezpiecznie demontażu całego zegara. Ze względu na pokaźne gabaryty zegara, ciężar i strome kręte schody należało go całkowicie rozebrać i w detalach znieść pod drzwi wejściowe, gdzie stał, jak wcześniej wspomniałem – stał mój samochód. W trójkę kolejno znosiliśmy poszczególne części zegara, aż dziewięć razy wspinając się i schodząc po schodach.
Na końcu wspólnymi siłami znieśliśmy ciężkie wahadło. Soczewkę na pasach trzymali Rysiu i Paweł , a ja pręt drewniany. Szacowaliśmy, że waga tego dużego wahadła wynosić około 50 kg. Wszystkie elementy zegara odpowiednio ułożyliśmy i spakowaliśmy do bagażnika samochodu. Był to taki ciężar, że tył Skody wyraźnie się obniżył i proboszcz, kiedy to zobaczył, chyba trzy razy powtarzał, abyśmy nader ostrożnie jechali do domu. Po drodze do Tarnowskich Gór liczyliśmy, że z grubsza rzecz biorąc-przewozimy około 400kg, nie licząc wagi naszych ciał. I w tym miejscu pozwolę sobie na małą dygresję. Otóż nieliczne osoby mają możliwość zobaczyć, jak wygląda zegar zainstalowany na wieży kościoła, bo nawet niewielu zegarmistrzów mogło, albo miało sposobność zaznajomienia się z takim zegarem. Jak nie trudno zauważyć, na wieżę do zegara trzeba się wspinać po wąskich, krętych, stromych schodach na wysokość wielopiętrowego domu. Mozolnie i z niemałym trudem wspinając się po tych schodach, bacznie patrzyłem pod nogi, żeby nie stoczyć się w dół. Jednocześnie mimowolnie zacząłem liczyć schody, których naliczyłem 97. W rezultacie zaś jeśli to pomnoży się przez dziewięciokrotne wchodzenie i schodzenie, to w sumie każdy z nas pokonał aż 1746 schodów. Natomiast do tarczy zegarowej i dzwonów pozostało jeszcze sporo schodów. W domu niemal bez chwili wahania spojrzałem do Internetu, aby sobie wyjaśnić, kim był zegarmistrz A. Eppner & Co. Silberg 1/Schl. Z uzyskanych informacji wynikało, że było dwóch braci. Obydwaj zajmowali się budową zegarków i zegarów, z ich fabryka, a ich fabryka produkowała dobrej klasy zegarki kieszonkowe, pokojowe, okrętowe i wieżowe. W 1868 roku swoją produkcję przenieśli do twierdzy w Silberberg – Srebrna Góra. Warto nadmienić, że była to największa twierdza górska w Europie w dodatku nigdy nie zdobyta. Co więcej A. Eppner był nadwornym zegarmistrzem na dworze pruskim u cesarza Fryderyka Wilhelma IV. Co się tyczy przeprowadzka fabryki do Srebrnej Góry ( Festong Silberg ) zdaniem rzeczoznawców była to trafna, decyzja, bo fabryka przetrwała czasy II wojny światowej. podczas pierwszej i drugiej była przekształcona do celów militarnych. Szczęśliwie z przeciążonym samochodem wróciliśmy do domu. Następne kilka dni zajęło czyszczenie. Dalsze prace, jakie wiązały się z tą mysłowicką przygodą polegały na regeneracji i wymianie zużytych części zegara.
W wychwycie niezbędna okazała się wymiana palet w kotwicy, konieczne też było przetoczenie koła wychwytowego i wiele śrub, które były nie właściwe i niejako na siłę wkręcane do obudowy zegara. Ale na tym nie koniec, gdyż do jego zmontowania i ustawienia należało wykonać prowizoryczny stół. Dopiero wówczas można było sprawdzić i kontrolować prawidłowe działanie chodu zegara. Jednakże odrestaurowany zegar wymagał ponadto tego, że trzeba było jego ponownie rozebrać na drobne jego detale i przygotować do transportu. Odbyło się to 11. 05. 2016 w sobotę, przy czym tym razem dostarczenie zegara na miejsce montażu rozłożyliśmy na dwie raty. O godzinie 9:30 rozpoczęliśmy wnoszenie wszystkich elementów do ciasnej komnaty, w której znajduje się szafa zegara i właśnie tam należało go z powrotem zmontować. A więc wałki pędne z kołami kątowymi i przegubami trzeba było połączyć z trzema tarczami, które – wszystkie równo zostały ustawione na godzinę 12:00 min. Z Rysiem wnieśliśmy regulator zegara, najpierw na pasach ciężki dysk, a potem resztę detali wahadła. Od tego momentu miała nastąpić najważniejsza dla zegarmistrza chwila. Dodajmy jeszcze, że zegar zdążyliśmy złożyć o godz. 11:48. I w tedy poszedłem na dół żeby sprawdzić dokładny czas na tarczach, a następnie – ale już u góry – czekałem na godzinę 12:00, na wyznaczoną chwilę jego uruchomienia. Właśnie ta chwila była przecież przeżyciem wieńczącym całe dzieło i moją piękną, nie zapomnianą przygodę z zegarem na kościele Serca Pana Jezusa w Mysłowicach. Głośniej zabiło również moje serce, gdy punktualnie o 12:00, przy asyście dzwonów kościelnych i oczekiwanej melodii ruszył zegar, który również ożywił mysłowicki wizerunek miasta.

Uszkodzenia i usterki
1. Wymiana uszkodzonych śrub, które wkręcane były siła i o niewłaściwym skoku gwintu.
2. Nowe dwie palety
3. Założenie w miejsce starej uszkodzonej blaszki na nową
4. Wymienione na nowe blaszki ze stali nierdzewnej przy wiatraczkach do regulacji prędkości bicia kwadransów i godzin
5. Założenie nowych tulejek do dźwigni podtrzymującej chód zegara podczas nakręcania
6. Przetoczenie zewnętrznej średnicy kola wychwytowego i podpiłowanie wszystkich zębów, ponieważ wszystkie miały z powodu wytarcia zmieniony kształt, co w rezultacie nie mogło zapewnić prawidłowe działanie wychwytu